Wśród wielu niepewnych składników kosmetyków drogeryjnych znaleźć możemy kilka szczególnie niebezpiecznych. Chodzi o 1,4 dioxane i etyhlene oxide. Co kryje się pod tymi nazwami? 1,4-dioksan to bezbarwna ciecz o słabym, eterycznym zapachu. Ponieważ jest łatwo rozpuszczalna w wodzie, ma swoją rolę w produkcji kosmetyków. U osób wrażliwych powoduje podrażnienie oczu i przesuszenie skóry. Jeśli używamy takich kosmetyków stale (smarujemy się codziennie balsamem, kremem, żelem, tonikiem z tym składnikiem), musimy liczyć się z tym, że ta sztuczna substancja będzie odkładać się w nerkach i wątrobie. Skutków kumulacji dodatków do kosmetyków jeszcze nie znamy, pewne jest natomiast, że nasz układ odpornościowy będzie działał mniej wydolnie, starając się pozbyć sztucznych substancji z organizmu.
Kobiety ciężarne mogą natomiast „przekazać” te substancje swojemu dziecku. Jednak to, co najbardziej niepokoi, to doniesienia, jakoby substancja ta była rakotwórcza. Już kilka lat temu International Agency for Research on Cancer (IARC) umieściła ten dodatek do kosmetyków w kategorii 2B – substancji potencjalnie rakotwórczych dla człowieka. Nie tylko w produktach dla dorosłych Póki co nie ma badań, które w stu procentach potwierdziłyby, że smarowanie się kremem z 1,4-dioksanem prowadziło do raka; są jednak badania wskazujące na związek między zachorowalnością u zwierząt a długotrwałym wystawieniem ich na działanie tej substancji. Warto wiedzieć, że składnik ten nie tylko bywa bezpośrednio dodawany do kosmetyków, ale też służy jako rozpuszczalnik przy produkcji olejów mineralnych, parabenów czy emulgatorach.
Dzięki temu, nawet przy zachowaniu ostrożności, zdarza się, że trafia do kosmetyku wraz z tymi substancjami. 1,4-dioksan możemy znaleźć nie tylko w składzie kosmetyków kolorowych i pielęgnacyjnych (również tych reklamowanych jako „naturalne”), ale też… w produktach dla dzieci. Szamponach, kremach, a nawet pieluchach z żelową wkładką, która ma odpowiednią konsystencję właśnie dzięki temu dodatkowi. Niestety, aby nie ryzykować, musimy bardzo uważnie czytać etykiety każdego kupowanego w zwykłej drogerii produktu. Lub przerzucić się na specjalistyczne sklepy z atestowanymi produktami o pewnym składzie. Jak się bronić? W osobnym artykule została już omówiona szkodliwość PEG, emolientów dodawanych do kosmetyków. To, co zastanawia coraz bardziej, to fakt wykorzystywania do ich produkcji tlenku etylenu, który ma działanie rakotwórcze. Stosuje się go też do produkcji perfum i sterylizacji narzędzi chirurgicznych.
Naukowcy z National Institute for Occupational Safety and Health badający ponad 7 tysięcy kobiet pracujących w fabrykach, w których miały ciągły kontakt z ethylene oxide odkryli, że zachorowalność na raka piersi była u nich wyższa, niż u kobiet, które nie miały styczności z tym składnikiem. I choć większość badaczy zwraca uwagę, że stężenie tej substancji w kosmetykach jest zbyt małe, by wyrządzić nam jakąkolwiek krzywdę, osoby stykające się z dużą ilością kosmetyków na co dzień (kosmetyczki, masażystki, charakteryzatorki), powinny się mieć na baczności. Również zwykli śmiertelnicy muszą uważać, szczególnie, jeśli zaopatrują się w kremy i balsamy w zagranicznych sklepach, internecie czy na targowiskach.
Azjatyckie normy są zwykle o wiele mniej restrykcyjne, niż te obowiązujące w Unii Europejskiej, dlatego nie warto ryzykować z kosmetykami pochodzącymi z niewiadomego źródła. więcej o powiązaniu ethylene oxide z rakiem piersi: http://www.breastcancerfund.org/clear-science/radiation-chemicals-and-breast-cancer/ethylene-oxide.html